Flashback! ""Nawet dłużej"" (Original title: "Even Longer")

Author B H Branham ©2014
Główna bohaterka tego opowiadania, Tsika, straciła rodziców w młodym wieku, a potem również swoją opiekunkę. Firma zarządzająca jej majątkiem umieściła małą, urodzoną w Rosji dziewczynkę w szkole z internatem, gdzie miała zostać dopóki jej nie ukończy. Między traumą związaną z utratą rodziny a powtarzającymi się wydarzeniami porzucania, przepełniały ją gotujące się w niej ekstremalny gniew i wściekłość, które rosły do psychotycznych napadów furii. Szybko przenoszona do szkół dla uczniów z psychiatrycznymi potrzebami, administracyjne rozwiązanie było trzyczęściowe: leki, terapia i aktywność fizyczna. Tsika uczyła się szermierki, aikido i gimnastyki, ale przekształciła to wszystko w swój własny wyjątkowy wojowniczy styl walki. Jej natychmiastowo dostarczona ekstremalna produkcja uszkodzeń wynagradzała jej bycie małą, filigranową dziewczynką. Zamiast zdrowieć – Tsika spędziła ostatnie kilka lat wpadając w coraz większe tarapaty bez ratunku w zasięgu wzroku.


Potem poznała Glycerin.



***

– NIE DOTYKAJ mnie. Byłoby irytujące marnować czas na wyjaśnienie gówna, które z tego wyniknie. Хуйтебе!

Tsika stała dewiacyjnie, jej droga w korytarzu zablokowana była przez trzech starszych chłopców, każdy z nich co najmniej o głowę wyższy od chochlika. To był trzeci dzień młodej rosyjskiej dziewczynki w tej konkretnej szkole z internatem dla kłopotliwej młodzieży. Najnowsza w długiej serii szkół. Nic się nigdy nie zmieniało. Za każdym razem jej życie natychmiast zmieniało się w piekło. Łobuzy nie mogły się powstrzymać, przyciągane jak ćmy do drobnej porcelanowej laleczki, z jej dwoma długimi pofalowanymi kucykami, związanymi jaskrawymi kokardami i ładnymi koronkami. Dwunastolatka brała już udział w trzech bójkach w tej instytucji, dwóch pierwszego dnia. Jak wszędzie indziej, administratorzy od razu winili ją. Ona była nowa, obca, i miała wpisaną w aktach skłonność do przemocy. Zwyczajnie łatwiej było winić ją. Trzech młodych opryszków szydziło z niej, ignorując jej żądanie.

– Freddie! Smarkula jest arogancką laską! Może potrzebuje klapsów! Albo lepiej, trochę dobrego brykania!

– Genialnie! Chyba mamy kwitnąco seksowną komunistyczną lalkę do zabawy w dom, Freddie!

Oczy Tsiki zwęziły się, błyszcząc ze wściekłości. Jej postawa zmieniła się. Jedna stopa odsunęła się do tyłu.

– Przesuńcie się. Już.  Ёбтвоюмать! Z drogi, skurwielskie ropuchy. Więcej nie powtórzę.

Przywódca gangu, Freddie, zadrwił w gniewie. – Jesteś jedną pyskatą małą suką, lalka! Ale niezłym małym lizakiem do lizania. Wręcz idealnym cukiereczkiem do ruchania. Porządne szarpnięcie za twoje przewody i będziesz się do mnie właściwie zwracać.

Stanął górując nad elfią dziewczynką, potem złapał za jeden z bliźniaczych ogonów Tsiki. Nie zdążył pociągnąć. W rozmazanej eksplozji, jej książki stały się obracającymi się pociskami, uderzając każdego z dwóch sługusów w twarz. Obaj cofnęli się żałośnie płacząc. Jej doń mignęła, łapiąc wyciągniętą rękę Freddiego. Używając jej do podciągnięcia się wyskoczyła w powietrze, wykonując jedną ze swoich drobnych umięśnionych nóg eksplozyjne kopnięcie, które uderzyło przywódcę bandy prosto w jego nos. Oszołomiony Freddie upadł do tyłu zostawiając za sobą krwawy ślad w powietrzu. Tsika wylądowała z gracją na swojej stopie, obserwując z pogardą jego upadek.

− Pieprzona suko! Zabiłaś go! – Chłopiec po jej lewej rzucił się na ziemię, by sprawdzić, co z powalonym zbirem. Chłopiec po prawej był mniej inteligentny, biorąc na nią dziki zamach. Lekka zmiana w jej torsie pozwoliła jego pięści minąć jej policzek. Odpowiedziała kierując swoją wagę ciała w jego splot słoneczny w szermierczym uderzeniu, kostki jej pięści zastępujące szablę. Cios rzucił go na kolana, nabierającego łapczywie powietrze. Tsika spojrzała na czwartego chłopca, który się do niej zbliżał. Jej mina go zmroziła. Jej spojrzenie wyrażało pogardę.

− Głupia świnia chce się zmierzyć? Już i tak mam kłopoty. Nic mi, kurwa, teraz nie przeszkadza, by połamać jakąś istotną część. Albo może… twoje bezwartościowe jaja. Tak? Mam rację?!

Pojawili się ochroniarze. Tsika próbowała zachować spokój, ale wiedziała, jak potoczą się wydarzenia. Trzech chłopców i kilku pobliskich wazeliniarzy krzyczało, że to ona ich zaatakowała. Jej historia była już znana kadrze. Nie podjęto żadnej próby wysłuchania jej wersji.

− Chodź z nami, Tsarina. – Jej blade policzki zaczerwieniły się w gniewie na słowa młodszego strażnika.

− NIE nazywaj mnie tak! Nie masz, kurwa, pozwolenia! Jestem małą dziewczynką atakowaną przez trzech dużych chłopców, a wy aresztujecie MNIE?! Dobra robota, skurwiele! Xуёвый ёбаный су́кин сын!

Jego twarz przybrała jadowitą minę, gdy sięgał po jej rękę. Tsika obróciła się, by go uniknąć, ale starszy ochroniarz był gotowy. Podciął jej kostki od tyłu ruchem swojego buta i złapał szybko te niebezpieczne nogi. Drugi ochroniarz złapał jej ręce. Przez to, straciła swoją cienką nić opanowania, przeklinając strażników po rosyjsku i angielsku. Obserwatorzy wycofali się na mrożące krew w żyłach przekleństwa i budzące strach krzyki. Starszy ochroniarz krzyknął przez jej wycie na dwóch chłopców doglądających Freddiego, wciąż leżącego i półprzytomnego z krwawiącym nosem.

− Wy dwaj, zabierzcie go do ambulatorium! Wiem, że wy trzej nie jesteście w tym niewinni. Jeśli jesteście mądrzy, będziecie się trzymać z daleka od tej tutaj. Ona umieszcza ludzi w szpitalu. Jest psychopatką! Trzymajcie! Się! Z daleka!

Furia Tsiki wzrosła na jego słowa. Jej głos przemówił wysokim tonem. – Pieprzone, cholerne, bezwartościowe, głupie świnie! To nigdy nie jest ich wina, prawda?! Nigdy ich pieprzona wina! – Zaczęła szlochać, rozszalała eksplozja szarpiącej wściekłości. Ochroniarze mieli poważne problemy z trzymaniem jej, gdy się rzucała.

Starszy strażnik chwycił jej nogi mocniej. – Dziewczynko! Tylko to krwiście pogarszasz! Nafaszerują cię lekami, jeśli nie potrafisz się opanować! Wyświadcz sobie przysługę, Tsarinkov!

Duet szybko szedł wzdłuż korytarza ze złym, rozognionym demonem rozciągniętym między nimi. Skręcili za róg, by pobiec truchtem przez główny hol. Jej wykrzyczane po rosyjsku epitety były teraz całkowicie niezrozumiałe dla mówiących po angielsku ochroniarzy. W między czasie jej wewnętrzne myśli tonęły w mrocznej rozpaczy.

Zostawcie mnie w spokoju! Zmuście tych sukinsynów, by przestali się ze mnie nabijać! Oni dręczą! Znęcają się! Ranią moje uczucia! Mała Rosjanka nigdy, do cholery, nigdzie nie pasuje! Nikogo nie obchodzę! Ja… ja jestem taka samotna. Nikt nie przytula! Nikt nie pociesza. Mama i papa zostawili i umarli. Potem moja Matula umarła. Tak mi ich brakuje. Nienawidzę ich za to, że mnie zostawili. Pieprzyć wszystkich! Chcę zabić… wybebeszyć… zapłacą mi za to! Co do Matki Pierdolonej! Patrzcie na tą piękność!

Tsika zwiotczała patrząc na to, co prześlizgnęło się obok niej i ochroniarzy. Trzymało się odległej ściany holu, kuląc się ze strachu przed gotującą się złością małej dziewczynki. To była uczennica, smukła panna z długimi kudłatymi włosami. Była posągowa, tak wysoka jak dorośli ochroniarze. Potargane włosy zakrywały większość jej twarzy, ale Tsika dostrzegła jej przebłysk. Za kurtyną włosów był przerażony wyraz twarzy, ale jedyne, co młoda dziewczynka przyswoiła, było to jak piękne miała oczy, kształt nosa, szczękę, usta. Poruszała się z gracją obcej, która zahipnotyzowała małą Rosjankę.

− Cholera! Nic ci nie jest, Tsarinkov? Nie próbujemy ci zrobić krzywdy! Powiedz coś! – Starszy strażnik zacisnął swój chwyt, ale tym razem zrobił to z zaniepokojenia o wiotką laleczkę. Nagle przypomniała sobie, że to ten ochroniarz z bójki z jej pierwszego dnia w tej szkole. Skończył sprzeczkę bez nasilenia i uspokoił jej gniew.

− Jakby ci, kurwa, naprawdę zależało?! Nie! Nic mi nie jest! Jestem tylko zmęczona marnowaniem energii. Pierdol się, używająca zardzewiałego, pokrytego gównem, noża syfilityczna ropucho! – Zwiesiła swoją głowę do tyłu, żałując swojego wybuchu na niego.

Mądrzejszy od innych ochroniarzy. Nie jest taką świnią, używa mojego nazwiska uprzejmie. Jestem głupią suką. Ten strażnik może być kimś, kto by mnie posłuchał pewnego dnia, kiedy to będzie ważne.

− Okej! Bardzo przepraszam za słowa, panie Ochroniarzu. Jestem głupią suką. Nie będę się już szarpać. Mogę iść między wami dwoma? To nie wasza wina, że te skurwielskie gówna były paskudnymi złośliwymi świniami dla małej dziewczynki.

Patrzył na nią przez chwilę, potem odprężył się i kiwnął głową. – Tak. Postaw ją, Doug. Ufam w tym Tsarinkov. Od początku nie rzucała swoich słów na wiatr. Niebezpieczna jak cholera, ale jeśli się zobowiąże, mówi serio.

Młodszy ochroniarz wciąż był zły. Wpatrywał się groźnie na Tsikę przez moment, potem ustąpił. – Bardzo dobrze! Ale jeśli mnie muśnie, po prostu walnę ciebie w zamian. Za mało mi za to płacą.

Niech to. Straciłam z oczu boginię! Cholera! Kim ona jest? Jest fascynująca! Muszę się dowiedzieć więcej!

***

− Panno Tsarinkov. Jesteś małą szczęściarą. Nie złamałaś nosa paniczowi Frederickowi. I masz też duże szczęście, że zgłoszono okoliczności łagodzące. Para świadków zeznała, że inny chłopiec zaatakował cię pierwszy, więc pominiemy ten incydent milczeniem. Jednakże, jesteś na okresie próbnym.

− Zawsze jestem na okresie próbnym. Dziwne, że zawsze wydaje się tak dziać.

− Czytałem twoje akta, rozmawiałem z naszym lekarzem. Mówi, że bierzesz swoje leki. – Nadęty mężczyzna wyprostował teczkę na swoim biurku. – Panno Tsarinkov, masz bardzo niebezpieczne problemy z gniewem i wściekłością. To nietypowe symptomy dla sieroty z zespołem stresu pourazowego, ale psychiatrycznie ekstremalne w twoim przypadku. Niemniej jednak, my tu prowadzimy szkołę! Ty masz do uzyskania wykształcenie. Jeśli musisz spalać energię, by kontrolować swój temperament, mamy dostępne sportowe aktywności. Zapiski mówią, że jesteś imponującą atletką w gimnastyce, szermierce i aikido. Zdecydowanie sugeruję, byś udała się do naszych instruktorów od tych przedsięwzięć i się przedstawiła. Natychmiast.

− Pewnie. Okej. Zrobię to! Wykorzystam te rozrywki. Dobrze jest być aktywnym. – Tsika wpatrywała się w ścianę tuż za administratorem, potem wolno wypuściła powietrze. – Tylko upewnijcie się, że wasza paczka pierdo… − Tsika zesztywniała, próbując kontrolować swój język. – Tylko upewnijcie się, że wasze lokalne błazny nie są tak głupie, by wchodzić mi w drogę.

− Mała kobietko! Będziesz musiała się przystosować. Ci, z którymi dzisiaj się zetknęłaś, mają bardzo wpływowych rodziców. Nauka roztropności dobrze ci się przysłuży. – Jej brew wygięła się w łuk na radę administratora. Przyswoiła jej znaczenie w sposób zupełnie niepowiązany z jego zamiarem.

 Pomysł na powieść! Oceńmy. Fabuła. Nieoczekiwana zemsta. Satysfakcjonująca! Może lepsza niż dzika wściekłość. Ten facet dla odmiany ma dobrą radę! Ale wciąż jest tchórzliwą, durną gnidą. Przyprawia mnie o mdłości samo bycie w tym samym pokoju, co ta wywołująca wymioty ropucha.

***

Tsika opuściła biuro administracji po wygłoszonym kazaniu. Gdy kierowała się do gabinetów psychiatrycznych, zaczęła się trząść. Dostała kataru, ostre szlochy cięły powietrze. Inni uczniowie na korytarzu gapili się na nią. Nie cierpiała tego. Szybko schroniła się w pokoiku woźnego, wybuchając płaczem i wyjąc. Jej żołądek skręcił się i zwymiotowała do zlewu. Usiadła na wiadrze, obejmując samą siebie, kołysząc się w ciemności dopóki nie była wyczerpana, jej umysł pusty, gdy wpatrywała się w drzwi pomieszczenia. Cisza. Nikogo. Sama.

Żałosne. Muszę być swoją własną mamą. Nikt mnie nie chce. Mała, psychotyczna, jędzowata laleczka. Sama. Porzucona. Zbyt kurewsko uparta, by pociąć się i rozwiązać problem. Pójdę się, do cholery, zobaczyć z doktorem. Przynajmniej on nazywa mnie moim prawdziwym imieniem i klepie mnie po głowie. To jest pewnego rodzaju miły dotyk, chyba.

Ponownie skierowała się do szkolnego ambulatorium, by wciąć swoją dzienną dawkę leków. Ukryła je w dłoni jak zwykle, psychiatra nie był najbystrzejszy. Tabletki zostały cichaczem podrzucone jednej z roślin, która dekorowała jego gabinet. Postanowiła, że był doskonałym źródłem zapytania o dziwną, młodą kobietkę z korytarza.

− Hej, doktorze Bernardzie. Widziałam na korytarzu interesującą dziewczynkę. Jest bardzo wysoka, bardzo cicha. Naprawdę pięknie się porusza, ma kudłate włosy. Wie pan może, kim ona jest?

− Wysoka? Cicha? Ładna? Och, to musi być Glycca. Glycca Ping Wendham. Biedactwo. – Wzdrygnął się. – Och, na litość boską! PROSZĘ, nie zawracaj jej głowy. Jest niesamowicie krucha. Wrak emocjonalny. Bardzo łatwo ją przestraszyć. To prawda, że może zachować się wariacko, ale jest świetną uczennicą. Smutne stworzenie straciło swoją całą rodzinę w katastrofie tsunami. To, i miała potem bardzo paskudne leczenie. Zupełnie ją to straumatyzowało. Dlaczego, na Boga, chcesz wiedzieć?

Tsika zbladła na tragedię w jego informacji. Postanowiła być szczera. – Takie cholernie mroczne wiadomości! Mój Boże! Taki smutek! Wiem, jakie to cholerne uczucie stracić… wszystkich.  Wydawało się, że miałyśmy natychmiastowe połączenie tylko patrząc na siebie, ale ona uciekła.

Doktor wyglądał na pełnego żalu. – Tsarinkov, jeśli nie byłoby ci tak ciężko kontrolować twój gniew i złość, zachęcałbym was dwie do rozmowy. To byłoby zdrowe dla was obu. Ale Glycca jest jeden atak paniki od histerii, uspokojenia polekowego i kaftanu bezpieczeństwa. Proszę, nie niepokój jej.

Wiedziała, że jej pokerowa mina kiepsko opierała się na jego wyrazie twarzy. – Krwawa cholera, Tsarinkov! Dobra! Widzę, że planujesz mnie zignorować. Proszę, bądź bardzo BARDZO ostrożna. Kiedy ona płacze, dostaję mdłości! Coś w niej po prostu zmusza mnie do zapewniania jej bezpieczeństwa… och, nieważne, to było zbyt dużo informacji. Zwyczajnie stąpaj lekko, proszę?

− Oczywiście! Będę chodziła jak po połamanym szkle! Dziękuję, doktorze! Widzi pan? Potrafię być uprzejma!

Później, Tsika oparła swoje czoło o ścianę w korytarzu, by ochłodzić swoją głowę.

Pieprzony drań. Ach, jestem surowa. On jest znacznie lepszy od tego rąbniętego szamana z poprzedniej szkoły. Teraz! Glycca Ping Wendham mnie intryguje. Muszę się dowiedzieć więcej.

Umieściła zacisk na swoich skłonnościach, by je stłumić, podczas kolekcjonowania danych o Glycce. Kiedy Freddie i jego ryczące sługusy minęły drobną elfkę w korytarzu, Tsika zwyczajnie ich zignorowała. To wydawało się wykurzyć gang bardziej niż zareagowanie na ich dręczenie, więc spodobało jej się to. Ale utrzymywali dystans. Nie byli kompletnymi cymbałami, jeśli chodziło o ich instynkt samozachowawczy.

Kiedy odkryła już, na które zajęcia chodziła Glycca, Tsika poszła do doradcy akademickiego, by oczarować mężczyznę do zmiany jej przydziałów klasowych. Niektóre zajęcia były o znacznie wyższym poziomie trudności, co sprawiło, że młodej Rosjance było łatwiej uzasadnić, że chciała stawić czoła większym wyzwaniom w nauce. Dorośli zgodzili się jednogłośnie, że to nowe zainteresowanie nauką było pozytywnym krokiem dla wybuchowej młodej kobietki.

Idioci i cyrkowi klauni. Wszyscy! Powinnam pociąć ich żywcem na przynętę.

***

− Klaso? To jest Panna Tsarinkov. Używa imienia Tsika. Proszę nazywajcie ją tak i przyjmijcie miło.

Nauczyciel nerwowo wskazał młodej kobietce, by zajęła miejsce na zajęciach z zaawansowanej matematyki. To było oczywiste, że mężczyzna wiedział, że wybuchowa bomba była teraz w jego klasie. Tsika uśmiechnęła się blado, gdy siadała, skanując dość dużą grupę kolegów i koleżanek z klasy.

Ach, tam jest Glycca. Pierwszy rząd w rogu. Cholera, ona nie nawiąże kontaktu wzrokowego. Ciągle zakrywa swoją twarz tymi potarganymi włosami. Bogowie! Taka olśniewająca istota! Aura obcej dzikości. Gdyby była facetem, mdlałabym z zachwytu!

 W klasie zapanowała cisza. Tsika patrzyła jak ciche stworzenie zostało wywołane do białej tablicy, by rozwiązać problem matematyczny. Tyczkowata uczennica nie obrała bezpośredniej ścieżki do tablicy. Prześlizgiwała się wzdłuż drogi, co przypominało Tsice mysz, ostrożną na otwartych przestrzeniach, wręcz unikającą niewielkich różnic wzmożonego oświetlenia. Wysoka dziewczynka nie odezwała się ani słowem podczas pisania rozwiązania. To był dość imponujący dowód. Tsika ledwie go mogła zrozumieć.

Nauczyciel też był wyraźnie pod wrażeniem. Przemówił do niej bardzo cicho i delikatnie. – Fantastycznie, Glycca. Jak zdecydowałaś się użyć tej metody dla swojego dowodu?

Młoda nastolatka wzdrygnęła się na jego ciche słowa, jak gdyby zbił ją straszliwie zamiast zaledwie zadać pytanie. Tsika była przerażona. Strach wylał się z wysokiej istoty, wypełniając powietrze w klasie. Wysoka zagadka hiperwentylowała się, próbując odpowiedzieć na pytanie.

− To to-to-to było proste, kiedy my… kiedy… i-inną me-metodą, panie S-S-S-S-S-Swanson. – Wydłużyła nazwisko instruktora, cichy syk węża. Pobiegła na swoje miejsce i schowała swoją twarz w dłoniach i włosach. Z tyłu sali dobiegały złośliwe chichoty i niemiłe uwagi, dopóki nauczyciel nie ukrócił ich swoim spojrzeniem.

O. Jasna. Cholera. Wielka myszka jest kompletnym wrakiem, niezdolnym do społecznego funkcjonowania! Trochę jak… jak ja! Ale w zupełnie inny sposób niż ja! Wyczuwam taki smutek i strach! Zbyt dobrze wiem, skąd bierze się smutek. Czuję go w swoich kościach, ale to zdumiewające zobaczyć tak różne reakcje na nasze historie! Ale ja chce z nią porozmawiać!

Jej pragnienie okazało się wyjątkowo trudne do zaspokojenia. Glycerin zawsze wyskakiwała za drzwi podczas dzwonka, stawiając szybko susy na swoje następne zajęcia, przemykając się i prześlizgując, by uniknąć innych uczniów.

Gdy mijały dni jej śledztwa, Tsika dowiedziała się, że nie wszyscy zostawiali tragiczne stworzenie w spokoju. Ten gang łobuzów z wpływowymi rodzicami, wydawał się żerować na terroryzowaniu wszystkich, ale w szczególności podobało im się polowanie na Glyccę. Potrącali ją na korytarzu, przez co jęczała od niestosownego obmacywania. Innymi razy, zrzucali jej plecak z jej ramienia, a potem dręczyli ją, gdy zbierała swoje rzeczy. Obrażali ją bez podstawy, mówiąc do niej ohydne, lubieżne rzeczy.

Glycca nie była kompletnie bezradna. Wydawała się posiadać magiczne umiejętności, dzięki którym potrafiła umknąć przed nimi niezauważona. Czasami prawie przenikała przez ściany, uciekając ich próbom złapania jej dla swoich podłych pomysłów na więcej wstrętnej zabawy.

Tsika ukradkowo słuchała zbirów z pewnym zdumieniem. Mówili otwarcie o „niezłym bzykanku z opóźnioną cizią”, pożerając wzrokiem jej piersi, długie nogi i biodra. Była dobrze rozwinięta jak na swój wiek, łatwo można ją było pomylić z młodą czternastoletnią czy nawet szesnastoletnią kobietką. Zazwyczaj Tsika zazdrościła takiego piękna, ale z tymi toksycznymi chłopcami, było ono ciężarem. Nikt by jej nigdy nie uwierzył, że ją dręczyli nawet gdyby ją rozumieli. Tsika była zaniepokojona łatwością i otwartością, z jaką ropuchy mówiły, co chcą jej zrobić. Nikt ich nie wzywał za ich rozmowę. Ta szkoła zapowiadała się być okropnym miejscem dla każdego, kto nie był w paczce, sam, bez stada, do którego mógł należeć. Glycca była dla nich samotną ofiarą.

Muszę przekierować moją wściekłość. Czekać i obserwować. Prawdopodobnie to tylko czcza mowa toksycznych worków zepsutego mięsa, ale zwyczajnie nie mogę zlekceważyć takiego zła. To jednak rozterka. Umiejętności Glycci w unikaniu ich działają też na mnie. To jak próbować złapać szybką mysz własnymi rękami!

***

Tsika dostała swoją pierwszą szansę w przypadkowym spotkaniu. Wychodząc ze swojego odludnego pokoju w żeńskiej części akademika, skręciła za róg i została prawie stratowana przez spanikowaną Glyccę. Gdy upadła, z daleka do jej uszu doszły docinki ze strony gangu łobuzów. Przezywali posągowe stworzenie i wydawali napastliwe odgłosy w jej kierunku z granicy strefy ŻADNYCH CHŁOPCÓW.

− Szalona amazońska dziwka!

− Wysoka ladacznica! Potrzebuje dotyku mężczyzny wewnątrz niej!

− Wracaj, ty cizio! Będziesz naszym specjalnym workiem słodyczy! Odpowiednio cię napełnimy!

− Oddaj się nam, Glycerin! Przyjemnie i gładko w tobie, zakładamy się!

Ostatnia drwina przyciągnęła uwagę Tsiki. To imię. „Glycerin”. Wyróżniało się, raczej brzmiące poetycko niż obleśnie. Chuda Rosjanka wstała, podczas gdy wysoka, młoda kobietka zamarła w miejscu, sparaliżowana przez to, co zrobiła. Gang oddalił się, by terroryzować kogoś innego poza zasięgiem słuchu.

− Uciekłaś, Glycca! Jesteś w tym tak bardzo dobra! Takie umiejętności! Ach, tak. Przedstawienie. Nazywam się Tsika.

Żadnej odpowiedzi. Tragiczna postać stała niema. Nawet nie oddychała. Sztywna.

− Nic ci nie jest, Glycca? Czy plugawe pieprzone świnie cię skrzywdziły?! Wszystko w porządku, tak? Mogę pomóc… tobie…?

Wysoka dziewczyna mrugnęła, patrząc w dół na małą księżniczkę o dwóch kucykach. Tsika przestała mówić, oczarowana przez jej oczy. Były tak ciemnoniebieskie, że na pierwszy rzut oka wydawały się być lawendowe. Jej źrenice były hipnotyzujące, rozszerzając się i kurcząc w niezsynchronizowany sposób.

− N-N-N-Nie? NIE do-do-dotknęli mnie. Och! Och, dobry Boże! Nie chciałyśmy na ciebie wpaść! Skrzywdzić małą laleczkę! Proszę! Proszę, nie bij mnie! Nie chciałam?! Nie krzywdź nas? – Glycca wydawała z siebie mały pisk rozpaczy.

Serce Tsiki było zdruzgotane. Musiało być to widać na jej twarzy. Każda ze źrenic Glycci rozszerzała się do innego skurczu i regulowała, dając jej dziwny kreskówkowy wzrok. Rosjanka poczuła się dziwnie, jakby była skanowana i analizowana.

 − Och! Widzimy! Teraz to rozumiemy. Widzimy, że mała laleczka mnie nie s-s-skrzywdzi… w tym momencie. Krwiście przepraszam! Po prostu, wi-widzisz? Śledzisz mnie. Podkradasz się na nas. Widzę to. Boimy się. Jesteś s-s-s-s-straszna.

Tsika wzięła długie, głęboki wdech, potem użyła swojego najdelikatniejszego głosu. – Nie chciałam cię przestraszyć. Zwyczajnie chcę porozmawiać. Nikt ze mną nie rozmawia. Pomyślałam, że ty byś mogła, że ty byś ze mną porozmawiała. Dziwne imię, którego użyły te toksyczne świnie, by cię nazwać – Glycerin.

Posępna nastolatka kiwnęła głową. – Nienawidzimy wszystkich rz-rzeczy, jakimi nas nazywają. Paskudni chłopcy. Oni m-m-mówią o naszym ciele. Chcą nam zrobić krzywdę, robić rzeczy, użyć nas na złe sposoby. Jak n-n-niektórzy mężczyźni… wcześniej. Dawniej.

Mała Rosjanka miała problem ze zrozumieniem znaczenia, ale podzielona mowa zapewniła straszne wskazówki dotyczące tragicznej historii. Zdecydowała się skupić rozmowę na teraźniejszości. – Ja uważam, że Glycerin jest fantastyczną ksywką! Moje prawdziwe imię to Tsarina. Moje przezwisko, Tsika, zostało wymyślone przez jakiegoś głupiego administratora, który nie potrafił czytać! Uczniowie śmiali się ze mnie dniami. Używaj go z dumą, jak ja! Spraw, by należało do ciebie! Glycerin! Słodka, piękna bogini z nieuchwytnymi, przemykającymi się mocami!

Twarz Glycci wybuchła różowymi kolorami. Ale jej brwi poruszyły się w rozbawieniu. Jej usta niezgrabnie uformowały się w dość niepokojący, wykrzywiony uśmiech. Było oczywiste, że zdrowie psychicznie nie było jej bliskim sąsiadem, ale była wyraźnie zainteresowana.

− Jak-Jak-Jak sekretne imię bohatera? Kapitalna myśl. P-P-Pomyślimy nad tym. – Przez chwilę wpatrywała się w przestrzeń, jej źrenice mrugały. – Jednak. Ty-Ty chcesz rozmawiać. Z nami. Dlaczego mała laleczka ch-ch-chce z nami rozmawiać?

− Powiedziano mi, że jesteś sierotą. Ja też nią jestem. Nie mam nikogo. Nikogo w ogóle. Jestem sama. Tylko ja. – Tsika stłumiła łzę formującą się w jej oku. Chciała pozostać wesoła, ale jej własny ból miał inne pomysły.

− Jesteś sama. Tak. Smutne. Pełna smutku laleczka. Ale… ty s-sądzisz… ty sądzisz, że jesteśmy w-warte rozmawiania? – Ta myśl wydawała się stremować Glyccę. – Widzisz? Słuchaj! Ona sądzi, że jesteśmy wa-warte. Słuchaj tego, co ona mówi! Przestań rozpaczać, moja towarzyszko zabaw, och! – Potargana brunetka wyraźnie zadrżała, potem sama siebie uciszyła. Stanęła bokiem do pozycji, którą wcześniej zajmowała. – Musimy iść. Zajęcia. – Zaczęła się oddalać, potem zatrzymała się na moment, gapiąc w nicość. Odwróciła się. Jej oczy teraz błyszczały.

− Och! Maniery! Powinnyśmy powiedzieć miłe rzeczy! Papa, mała laleczko Tsiko. To mogłoby-mogłoby zadziałać? – Dziwna mina zagościła na jej twarzy, gdy jej długie nogi zaczęły przemierzać korytarz. Teraz, mamrotała do siebie na głos, jej długie smukłe ręce gestykulowały.

Okej! Fascynujące. To nie poszło okropnie! Ale ona jest taka dziwna. Nie. Muszę wyłączyć osądzanie. W końcu, sama jestem psychotyczną, jędzowatą laleczką! Cały czas osądzaną. Może to pójdzie dobrze.

***

Następnego dnia nie poszło dobrze. Tsika została zapędzona w kolejną bójkę, gdy Glycca była w pobliżu. Nieśmiała istota uciekła podczas przemocy. Później, poszła do pokoju Glycci, ale bojaźliwa dziewczynka nie chciała otworzyć drzwi. Tsika błagała przerażoną, dziwną młodą kobietkę.

− Glycca! Proszę?! Chcę tylko porozmawiać. Ja potrzebuję… ja naprawdę potrzebuję kogoś do rozmowy! Ty potrzebujesz kogoś do rozmowy! O sprawach! Nie skrzywdzę cię. Proszę?!

Drzwi pozostały zamknięte. – Martwimy się! My… my martwimy się, że nie skrzywdzisz nas wystarczająco. Nie wykończysz. Nie wykończysz nas. Że to będzie tylko ból a-a nie koniec.

To było nie tylko tajemnicze, ale także Glycca nie powiedziała nic więcej. Tsika zalała się łzami. Wracając do swojej trumny łóżka piętrowego, rzuciła się twarzą w dół w rozpaczy.

Byłam głupią suką myśląc, że cokolwiek się zmieni! Myślałam, że mogę się zaprzyjaźnić z kimś tak samotnym. Obie jesteśmy samotne. Ale ona się mnie boi. Jestem w końcu potworem. Totalnie popieprzonym.

Złość i poczucie porzucenia rosły. Tsika zaczęła mieć problemy na swoich nowym zajęciach. Przestało jej zależeć. Została zabrana z jednych zajęć i umieszczona poziom niżej. Nowy nauczyciel rajcował się sprawianiem, że Tsika wyglądała na głupią przed resztą klasy. Zaczęła je więc opuszczać. Wiedziała, że poruszała się w dół po spirali, tak samo jak w poprzednich szkołach. Ale tym razem było znacznie gorzej, głęboki mrok. Jej wybuchy przemocy były na porządku dziennym, czasami zupełnie bez powodu. Tsika podsłuchała administratora i doktora omawiających szkoły poprawcze, prawie jak więzienia. Doktor opierał się mówiąc, że dostosowałby jej leczenie. Jej depresja zmieniła się we wściekłość.

***

To zbyt pieprzenie miły dzień, by siedzieć w środku. Walić głupie zajęcia i popierdolonego klauna, nauczyciela.

Młoda kobietka usiadła przygnębiona na huśtawce na boisku atletycznym. Zerwała się ze znienawidzonych zajęć.  Tsika rozważała opuszczenie kampusu, wspięcie się po ceglanym murze i zniknięcie. Analizowała drogę ucieczki, bujając się leniwie. Najlepsze rozwiązanie było niedaleko szop gospodarczych na granicy kampusu. Przyglądała się im jako możliwym schronieniom, kiedy zauważyła rozwijające się przy nich zamieszanie. Zmrużyła oczy dla lepszego spojrzenia na odległą grupkę uczniów.

Glycca. Tragiczne stworzenie lawirowało i unikało, ale gang dręczycieli Freddiego z powodzeniem okrążył ją i zbliżał się do niej. Po paru ukradkowych unikach, jej ramiona opadły i zatrzymała się. Tsika mogła dosłyszeć jej słowa, niesione przez wiatr, gdy ten sukinsyn Freddie powoli podchodził do drżącej młodej kobietki.

− Z-Z-Zabijesz mnie, kiedy skończysz? Zranisz nas? Tylko o to prosimy. Jesteśmy bezwartościowe. Wykończ nas dla nas?

− Dlaczego mielibyśmy to zrobić, ty szalona, opóźniona laluniu? Mamy co do ciebie plany! Będziemy cię rżnąć i rżnąć! Nikt ci nigdy nie uwierzy jak powiesz coś przeciwko nam! Smaczny kawałek mięsa dla nas wszystkich! Prawda, koledzy?

Glycca upuściła swoje książki z bezradnym piskiem i próbowała uciec. Freddie ją złapał. Tsika usłyszała odgłos rozrywanej bluzki po drugiej stronie boiska. Szarpał nią, ciągnąc ją za szopę poza zasięgiem wzroku od szkoły. Potem spoliczkował ją, powalając ją na ziemię na plecy. Tsika straciła wydarzenia z oczu, gdy gang wciągnął ją dalej za szopę. Zeskoczyła z huśtawki. To było to. Szansa na rzucenie się do ucieczki. Nikt nie patrzył. Zajście to przesłoni. Mogła odejść. Zniknąć.

Kogo to, kurwa, obchodzi? Ona i tak nie będzie moją przyjaciółką. Jest szalona. Muszę ratować siebie. Moja szansa uciekać!

Tsika zaczęła biec swoją drogą ucieczki. Potem usłyszała dźwięk. Lekki, skomlący płacz. Niewyraźny, ale pełny rozpaczy. Przedarł się przez jej zamiary. Przeszywające myśli z rozkazującymi imperatywami. Broń. Chroń. Następujące łkanie i jęczenie rozerwało jej małe czarne serce na strzępy. Tsika zadrżała, gdy jej umysł zapłonął. Furia. Psychopatyczna wściekłość. Bestialska zemsta.

Nie! Nigdy więcej! To jest pieprzona, słuszna rzecz! Cel! Cholera! Nie zniosę słuchania jej krzywdzenia! Tym razem! Tym razem to zakończę! Nic nie powstrzyma! Nie ma powodów do powstrzymywania się! Będę ją chronić!

Mała dziewczynka ledwie zarejestrowała, że pędziła w kierunku szop, zły demoniczny koliber. Przebiegła obok porzuconego kija do krykieta. Tsika nie pamiętała, jak go podnosiła. Był dobry, ciężki.

Gdy się zbliżyła, usłyszała Glyccę wyraźnie szlochającą i skomlącą o pomoc. Freddie leżał na niej ze swoimi spodniami u kostek, inni chłopcy trzymali ją przygwożdżoną, ręce i nogi rozciągnięte jak u delikatnego wiatraczka. Umysł Tsiki wpadł w mrok, przenikająco zimne płomienie zemsty.

Laleczka ciemności uderzyła swój pierwszy cel wciąż pędząc z pełną szybkością.

Zamach. Pociągnięcie z dołu do góry. Pierwszy cel. Tył czaszki. Cel powalony. Uroczy gaworzący odgłos z ust. Obrót. Drugi cel. Zamach w twarz. Jaki ładny krzyk. Dodatkowe uderzenie. Przykucnięcie i obrót, cios z boku w kolano celu. Cudowny odgłos łamania. Słodko. Małe bąbelki krwi pokrywające jego twarz. Jego dławiące krzyki. Bonus.

Inni chłopcy teraz krzyczeli. Puścili Glyccę, by rzucić się na wirującego diabła. Freddie, wciąż rozrywający na kawałki ubrania Glycerin i poruszający swoimi biodrami, zaczął rejestrować, że sprawy nad nim nie były w porządku.

Oddech Tsiki był wolny, równy, dopasowany do jej ruchów. Zabójcza gracja, pochłaniająca nienawiść, lata gniewu, jasny zdeterminowany cel.

Niech to się tak skończy. Robieniem słusznej rzeczy. Pora na trzeci cel. Ach, ten, który się na mnie wtedy zamachnął.

Umięśniona mała noga uderzyła w następnego chłopca na jej drodze, pieta jej stopy trafiła prosto w jego krocze. Złożył się w agonii. Użyła obu dłoni, by walnąć końcem kija w jego nos, wykonując pełny obrót ciała. Przemoczony krwią kij zniszczył jego ucho rozbryzgiem czerwonego płynu.

Cel czwarty. Trzyma mnie za moje włosy. Głupi kutafon zostawił odsłonięte żebra. Obrót. Zniszczenie. Zasługuje na dodatkową nagrodę. Pionowy obrót. Atak na łokieć pociągnięciem z dołu do góry. Urocze pęknięcie. Co za interesujący kąt ręki. Moje włosy są teraz wolne. Piruet. Uderzenie kijem w twarz. Śliczny strumień krwi. Piana. Widziałam lecące zęby. Bonus. Cel powalony.

Piąty chłopiec krzyknął ze strachu, gdy jej oczy spoczęły na nim. Zaczął uciekać, ale Tsika cisnęła kijem jak włócznią, uderzając go w tył głowy. Upadł na ziemię w wykrzywionym drżeniu, bąbelki wychodzące z jego ust. Do tego czasu, Freddie wstał. Gorączkowo próbując zapiąć swoje spodnie, klnąc i wyzywając ją.

− Ostro przelecę twoją szparę zanim wytnę twoje oczy! Ty walnięta suko! Nie zaskoczysz mnie!

Tsika obróciła się do niego twarzą. Stała w bezruchu, jasne bursztynowe oczy patrzyły na śmiecia.

− Nie. Nie zaskoczę cię. Będziesz wiedział, co się dzieje. Jesteś kutafonem. Zabiję cię moimi gołymi rękami, bezsensowny odpadzie mięsa! – Tsika przyjęła swoją najbardziej efektywną pozycję, podczas gdy łobuz wyjął nóż i ruszył do ataku. Jakieś niejasne przekonanie, że jego atak nie był rozważny zamigało Freddiemu w głowie. Wrzucił hamulce w swoim natarciu, ale za późno. Wprowadziła krawędź swojej stopy w wewnętrzną część jego kolana.

Jaki uroczy odgłos pękania. Gardło i splot słoneczny celem. Cios kostkami dłoni w każde. Na kolana go teraz, duszenie. Odkopnięcie jego noża. Zabezpieczony. Teraz zapłaci.

Tsika powoli odzyskała swój kij. Walnęła nim w głowę chłopca mającego konwulsje na ziemi nim wróciła. W jej ciele nie było już wściekłości. Tylko spokój. Zimno. Opanowanie. Skupienie.

 − Nie będę się śpieszyć, pieprzony gnojku. Zasługujesz na specjalny czas, ty odpadzie spermy. Wołaj swoją mamusię.

Jej pierwszy cios kijem zniszczył jego kość policzkową, drugi posłał zęby w powietrze i skrzywił mu szczękę, a jej trzeci cios złamał rękę. Plugawa świnia wydawała z siebie najbardziej satysfakcjonujące świszczące krzyki dla niej, gdy pracowała. Cios za ciosem, każdy dostarczony z precyzją we wrażliwe punkty bólowe. Niektórzy z chłopców zaczęli się ruszać, próbując uciec przed makabrą. Tsika tańczyła szybko, skacząc od chłopca do chłopca, bijąc ich kijem. Dźwięki napełniały ją endorfinową radością. Była zachwycona, uwolnienie czystego gniewu było boskim uczuciem. Trzaskające kości, pękająca skóra, okropne odgłosy z ich ust. Wróciła do Freddiego po swoim tańcu, jej oczy błyszczały.

− Widzisz prawdę. Tak? Teraz umrzesz. Tylko cię informuję! Przekaż moje pozdrowienia do piekła, bezwartościowa zjebana kupo gówna!

Wycelowała dokładne uderzenie w jego gardło, które zmiażdżyłoby jego krtań. Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.

− N-N-N-N-Nie! Moja laleczko! Nie! S-S-Skończyłaś. Wystarczy, kochana! Oni są połamani.

Glycerin objęła ją delikatnymi ramionami, przyduszając twarz Tsiki między swoimi miękkimi, odkrytymi piersiami. Na moment jej obłęd osiągnął szczyt, ale delikatne palce ugniatające tył jej głowy i kark opróżniły z niej demona. Wróciła do tego, kim była, małą zagubioną dziewczynką. Upuściła swój kij i zaczęła gwałtownie szlochać.

− Ale ja ich dla ciebie zabiję, Glycca! Oni nie zasługują, by żyć! Chętnie pójdę do więzienia! Moje bezwartościowe życie jest skończone! Będziesz bezpieczna! Bezpieczna od tych bezwartościowych świń!

Posępna młoda kobietka ścisnęła Tsikę mocniej. – Moja laleczka? Moja laleczka naprawdę uważa, że się li-liczę? Że jesteśmy warte? Nie rozumiemy! Dlaczego?! – Glycca spojrzała w dal. – Nadchodzą.

− Pozwól, że cię zakryję, Glycca. Nie będę uciekać. Już nie. – Dała wysokiej istocie swoją szkolną marynarkę, by zakryła rozerwaną bluzkę i spódniczkę smukłej dziewczynki. Nie pasowała. Tsika musiała związać rękawy wokół klatki piersiowej Glycci.

Ochroniarze nawet nie zatrzymali się, by zadać pytania. Z przerażonymi sapnięciami, powalili Tsikę na ziemię i skuli ją. Nie opierała się. Leżała bezwładnie.

Młoda domniemana zabójczyni słyszała Glyccę krzyczącą na strażników, żeby przestali, ale wysoka dziewczynka została odepchnięta. Wszystko stało się brzęczącym odgłosem. Przestała się skupiać. Już jej nie zależało.

***

Tsika siedziała przygnębiona na krześle, przykuta do niego kajdankami.

− Nic nie masz do powiedzenia?! Idziesz do więzienia! Jeśli jeden z nich umrze, może być gorzej!

− Pierdol się. Nie obchodzi cię, co się stało. Masz swoją ofiarę, kretynie. – Gapiła się na niego, wyobrażając sobie siebie bez kajdanek.

Tylko kilka sekund by wystarczyło. Między nami jest otwieracz do listów. Prosto w gardło. Bardzo satysfakcjonujące.

Jej spojrzenie wywołało pocenie się u administratora. Zanim przemówiono kolejne słowo, otworzyły się drzwi. Doktor Bernard wszedł do pomieszczenia, a za nim Glycca. Wysoka dziewczyna wciąż miała na sobie podarty mundurek, ale teraz była zakryta jak należy płaszczem lekarza. Bernard wskazał swoim palcem na administratora.

 − Proszę pana! Ma pan problem. W końcu jest pan między młotem a kowadłem!

Glycca wykrzykiwała swoje słowa. – Oni… oni gwałcili…. zamierzali… gwałcili… mnie! Każe pan złą osobę! Ona! Ona! Mała laleczka mnie uratowała! Złą osobę! Freddie… robił mi rzeczy! Okropne rzeczy! Jak… wcześniej! Przedtem!

Doktor przekrzykiwał jej przerywane zadania. – Jest taka odkąd przyszła. Jest nieustępliwa co do tego, co się stało. Najbardziej spójna mowa, odkąd ją znam. Tak pobudzona, że musiałem poprosić pielęgniarkę, by zrobiła jej badania pod kątem gwałtu. I wie pan co? Wynik był pozytywny. Nie wymiga pan tym razem tych małych gówniarzy. Zostawili dowód. Złapałem tym elitarnych drani.

Tsice odebrało mowę. Nie na wieści, ale na Glyccę. Jej obce oczy płonęły. Była zła. Nie przerażona, ale pięknie zła. Zła i broniąca Tsikę. Administrator odburknął lekarzowi.

− To niemożliwe! To arystokraci! Nigdy by tego nie zrobili! Panna Wendham jest jedynie lekko szalona! Dlaczego miałby pan wierzyć czemukolwiek, co ona mówi?!

Glycca zmizerniała na to stwierdzenie. Lekarz, jednak, zaśmiał się z pogardą. Tsika miała przebłysk, że to było potyczką na długo przed jej przyjazdem. – Nie słuchasz, ty ignorancki durniu! Zrobiłem test na GWAŁT. POZYTYWNY! Jedyne, co muszę teraz zrobić, to przeprowadzić badania DNA. To zajmie chwilę, oczywiście. Nowa technologia i takie tam. Sam za to zapłacę, jeśli szkoła tego nie zrobi. Już ich nie ochronisz.

Wolno przetwarzała rzeczywistość, gdzie doktor był w tej kwestii po jej stronie.

Teraz, administrator również krzyczał, ale w żałosny, niedostojny sposób. – Umieścić Tsarinę w kozie! Izolacji! Niech ktoś da tej zbzikowanej dziewczynie jakieś porządne ubrania! Omówimy to, kiedy będziemy mieć wszystkie fakty!

***

Tsika siedziała w kwaterach izolacyjnych, machając swoimi nogami. Siedzisko było za wysokie, jej stopy nie dotykały podłogi. Była tam przez prawie dwa dni. Nic do czytania, nic do robienia. Pierwszy dzień spędziła na wymiotowaniu i zwijaniu się w kłębek na podłodze. Teraz opadała z sił. Nikt jej nie odwiedzał, tylko strażnik, który przynosił jedzenie. Była wdzięczna, że był to ten miły starszy ochroniarz, który dobrze wymawiał jej imię, ale powiedział, że zabroniono mu cokolwiek jej mówić. Pomógł jej też doprowadzić się do porządku po jej atakach wymiotnych.

Opóźnienie zaczęło zabijać jakąkolwiek nadzieję na zwycięstwo, którą mała rosyjska dziewczynka miała. Jakimś cudem administrator uciszyłby doktora. Nikt by nie uwierzył Glycce, prawdopodobnie umieszczą ją w psychiatryku albo nafaszerują środkami uspokajającymi. Sama Tsika była skazana na więzienie albo gorzej. Pocieszała się lekko faktem, że rozbroiła gang.

Zatrzask otworzył się, drzwi zatrzeszczały otwierając się wolno. Jedno obce oko zajrzało do środka. Glycca powoli weszła. Była sama. Zamknęła drzwi. Tsika patrzyła z napięciem, podczas gdy smukłe stworzenie stało, wyraźnie się trzęsąc. Wydawała się próbować podjąć jakąś decyzję, mamrocząc niewyraźnie do siebie. Potem mrugnęła, podeszła i usiadła obok Tsiki, wystarczająco blisko by otrzeć się o małego duszka. Tsika czuła przerażenie i strach dziwnej dziewczynki, siedzącej tak blisko małej laski dynamitu. Młoda Rosjanka siedziała w bezruchu, bojąc się poruszyć czy do niej odezwać.

Bez ostrzeżenia, złapała jej dłoń. Trzymana przez dużą, delikatną dłoń z długimi, szczupłymi palcami. Glycca lekko ścisnęła drobną dłoń Tsiki. Mała dziewczynka w końcu pozwoliła sobie na oddech.

− Wszystko w porządku, Glycca? Och, Glycca! Przepraszam! Tak mi przykro! Nie byłam wystarczająco szybka! Nie dotarłam na czas! Chciałam cię uratować zanim… zanim…!

− O-Okruchy, mała laleczko. To… to, co się stało, co się stało… stało się już wcześniej. Rozproszyłaś go w ostatniej… jesteś… my nie myślimy. Nie pamiętamy. Jak wcześniej, fragmenty zniknęły. Czas przeskoczył. Ale pamiętamy t-to! Na Krwawe Majtki Królowej! Jesteś p-p-pięknym, eleganckim kawałkiem destrukcji! T-T-Taka niesamowita! Chciałybyśmy być takie. Takie małe i piękne w-w-w centrum tak niesamowitej gwałtowności!

Tsika zarumieniła się, potem zbladła szybko zdając sobie z czegoś sprawę. – Bierzesz pigułki antykoncepcyjne, Glycca?

− Ja… ja tak sądzę? Każą nam brać dużo pigułek. Nienawidzimy ich. Nigdy nie dzi-dzi-działają tak, jak oni mówią. Zwykle gorzej się przez nie czujemy. Paskudnie gorzej. Nie jesteśmy pewne, czy bierzemy.

− Spytaj pielęgniarkę dla pewności, okej? – Tsika delikatnie ścisnęła jej dłoń. Glycca przytaknęła. Siedziały cicho obok siebie, potem Glycca ożywiła się. Jej oczy błyszczały.

− Och! Mamy coś do p-p-powiedzenia! Myślimy, że z małą laleczką będzie wkrótce wyśmienicie. Podsłuchujemy, tak. Nowi ludzie są-są dzisiaj tutaj. Rzeczy się z-zmieniają. Możemy cię odwiedzać, kiedy chcemy! Przyniosłam ci notatki z zajęć, żebyś nie miała zaległości! Pomożemy ci, tak! Przyniesiemy je z mojej to-torby. Jest na korytarzu!

***

− Tsarinkov? Glycca? Nieoficjalnie mówię wam, że wygraliśmy tą małą wojnę. To są dobre wieści. A oto kolejne dobre wieści dla was. Obie jesteście przenoszone… razem. Jest szkoła znacznie lepiej wyposażona, by poradzić sobie z waszymi potrzebami psychicznymi. Wyczyszczamy kartotekę zachowania panny Tsarinkov. Czysta karta do schrzanienia, mała dziewczynko? Ale złe wieści? Strata? Stratą jest, że nie będzie wniesionych oskarżeń przeciwko tym gwałcącym małym gówniarzom. Kompromisy. Jednakże, małe glonojady spędzą w szpitalu bardzo długi czas. Sprawiedliwość dla Paladyna Tsarinkov, co?

Dwie dziewczynki siedziały na przeciwko doktora, gdy ten rozmawiał z nimi w swoim gabinecie. Bernard zarządzał teraz tymczasowo szkołą. Administrator został wysłany na urlop podczas wyższej inspekcji. Urzędowo wyglądający ludzie wałęsają się po budynku. Rzeczy naprawdę się zmieniają.

Głos lekarza złagodniał. – Glycca? Zadzwonienie samemu do swoich prawników było naprawdę odważne. Cała ta rodzicielska arystokracja rozpadła się jak domek z kart na nazwę firmy. Zbyt duża, by spławić. Wstyd i takie tam.

Glycca zrobiła coś niesamowitego. Wydała z siebie dźwięk, który dla Tsiki brzmiał niejako jak chichot.

− Zajęło nam ch-ch-chwi… chwilę, zanim połączyłyśmy się z odpowiednią o-osobą. Wiemy, że wszy-wszyscy mówią, że jesteśmy krwawo szalone jak w-w-worek fretek, ale zwracamy uwagę na niezbędne rzeczy. Obserwujemy i pamiętamy. Pamiętałyśmy numery telefonu, i ich n-nazwiska od czasu, kiedy zostałyśmy tu w-w-w-wysłane.

Doktor uśmiechnął się, potem ponownie spoważniał. – Pod względem fizycznym nic ci nie jest, Glycca. Ale martwi mnie twój stan emocjonalny. Myślę, że może powinniśmy…

Glycca wydała z siebie piszczący odgłos i pomachała swoimi dłońmi, by go powstrzymać. – Nic… nic gorszego niż tyle r-r-razy wcześniej... w bazie wojskowej. Wy-Wymazujemy. Nie pamiętamy. Ona pomaga. Moje Drugie… Ach! Wymazujemy z pamięci! To wszystko! Miałyśmy na myśli Tsikę! Tsika pomaga, tak!

Tsika zmarszczyła swoje brwi. Posępna istota wydawała się naprawdę zaalarmowana, przestraszona. Jakby chciała powiedzieć lub wyjawić coś złego. Zdecydowała się wtrącić do rozmowy, dając smutnej dziewczynce przykrywkę na cokolwiek to było.

− Jesteś teraz bezpieczna, Glycca. Zapewnię ci bezpieczeństwo. Będę cię chronić!

Doktor skrzywił się. – Chyba cieszę się, że jesteście teraz przyjaciółkami, ale zwrócę na coś uwagę. Tsika? Nie ochronisz Glycci, jeśli będziesz w więzieniu. Pamiętaj to na przyszłość. By wam obu pomóc, umieściłem instrukcje w aktach, że wy dwie musicie być razem z powodów psychologicznych. Myślę, że firma zarządzająca majątkami, którą dzielicie, wydawała się być z tego raczej zadowolona. Taniej dla nich. Brzmi dobrze, Tsika?

− Już pana lubię, doktorze! Zwraca się pan do mnie imieniem, którym prosiłam! Daje pan dobrą radę. Dziękuję za to, co pan zrobił. Więc! Gdzie jesteśmy wysyłane? Nie mogę się doczekać opuszczenia tego miejsca.

− Jest ośrodek niedaleko Llandrindod w Walii, który specjalizuje się w psychiatrycznej opiece uczniów. Cóż, może dokładniej wypadałoby powiedzieć, że są w tym lepsi niż reszta. Nie powiem, że nie będzie wyboiście, zwłaszcza dla Glycci. Drogie stworzenie ma negatywne reakcje na tak wiele leków. Nawet dobry doktor będzie się zmagał z próbami jej leczenia. Ach, tak. Tsika? Wyczyściłem też twoje akta medyczne. Były bezwartościowe. Zabiłaś jedną z moich roślin tymi wszystkimi pigułkami, które do niej wsadziłaś.

Tsika zaśmiała się. Dobry, gardłowy śmiech. To było przyjemne uczucie, tak długo bez śmiechu.

− Złapano mnie! Okej, doktorze. Przyznaję się do bycia popsutą, demoniczną laleczką, ale postaram się najmocniej znaleźć rzeczy, które pomogą mi się poradzić sobie z walącym się na mnie życiem. Jest dobrze?

− Tak, Jest dobrze, mała, urocza rosyjska laleczko. Mówisz tak specjalnie, prawda? Twoje eseje i wypracowania są w bezbłędnym angielskim.

− Lubię język moich rodziców. Jest zabawny i mi pasuje! Ale… szczerze mówiąc, jest sposobem na uhonorowanie rzeczy, które oni i moja Mamuśka nauczyli moją jędzowatą osobę. Jednakże! To nie znaczy, że nie jestem na nich wściekła za umarcie! Tak ciężko wybaczyć im porzucenie mnie. Tylko cię informuję.

***

Dwie młode kobietki przemierzały korytarz, Tsika trzymała dłoń Glycci, by ją prowadzić. Wysoka istota szła potulnie, potem pociągnęła, by zatrzymać mniejszą dziewczynkę. Stanęły z boku od ruchu innych uczniów.

− Tsika? – Ten ujmujący głos był kojącym lekarstwem. Opróżnił gnijącą furię ze skażonej elfki.

− Tak, Glycca?

− My? Ja? My roz-rozważyłyśmy to ze sobą. Lubimy twój pomysł. Jesteśmy Glycerin. Będziemy “używać go z dumą” jak powiedziałaś. Ale moja laleczka m-m-może nazywać mnie jak chce. Jest dla nas cenna.

Glycerin wpatrywała się w przestrzeń nad głową Tsiki, potem zacisnęła swoje usta.

− Ty… t-t-ty. Mężczyzna powiedział, że i-idziemy razem. Ty jesteś… moją przyjaciółką?

− Tak! Jestem twoją przyjaciółką! Liczysz się dla mnie! Czy… czy ja jestem twoją przyjaciółką?

Glycerin kiwnęła wolno głową, jej źrenice robiły swój dziwny taniec. – Jak… jak… jak Puchatek i Prosiaczek. Opowieści. Czy mała laleczka zna te historyjki?

− Nie za dobrze. Znam trochę. Jest coś, jakieś motto, które mówią do siebie czasami, ale…

Glycerin wzięła dłoń Tsiki w swoje obie, jej miękki głos łamiący się.

− Będziemy Przyjaciółkami Na Zawsze, p-p-prawda. Tsika? Przyjaciółki na zawsze?

− Ach! Pamiętam! Tak Glycerin! Pamiętam. – Powtórzyła następny wers motta. – Nawet Dłużej!

Glycerin niezręcznie schyliła się, by przytulić elfią dziewczynkę, głaszcząc jej kark. – Jest moją najdroższą wojowniczą laleczką. Sprawia, że jesteśmy mniej ponure. Nie jestem p-p-pewna, co mamy razem robić. Nie przy-przypominam sobie posiadania jakichkolwiek przyjaciół.

− Dalej, moja Myszko. Ja wiem pierwszą rzecz, którą zrobimy. Pomożemy sobie nawzajem się pakować!

− Tak! Radośnie wyśmienicie, moja urocza la-laleczko. Prowadź. – Jej twarz próbowała wielu różnych pozycji zanim zdecydowała się na ten lekko obłąkany wyraz, którego czasami używała. Inni uczniowie na korytarzu zostawili jej więcej miejsca, kiedy go dostrzegli. Ale Tsika zdała sobie teraz sprawę, że to był uśmiech jej nowej przyjaciółki. Odwzajemniła go, gdy kontynuowały marsz.

Dzisiejszy dzień okazał się być dobrym dniem! Mam przyjaciółkę. Prawdziwą przyjaciółkę! Nie jestem taka samotna teraz. Musze ją chronić. Zapewniać bezpieczeństwo! Strzec mojego nowego skarbu. Może… może nie sam mrok teraz.

***
--- Author B H Branham ©2014



Idź do # 2

Flashback! "Pająki i Węże" (Original title: "Spiders and Snakes")

No comments:

Post a Comment